Oddanie czci i wspomnienia

Świadectwo pana Raymonda GAFFET

Niewola jaką przeżyłem (czerwiec 1940/wrzesień 1941)

20 czerwca pokonywaliśmy nasz ostatni etap przed schwytaniem,. Kręciliśmy się bardziej w kółko podobnie jak inne oddziały krążące w regionie w tym samym co my lub przeciwnym kierunku! Przejechaliśmy RAMBERVILLERS, GRANVILLERS, BRUYERES, GRANGES-sur-Vologne, , ponieważ droga na GERARMER była zajęta przez wojska niemieckie. Utworzyliśmy sztab naszego oddziału w BARBEY-SEROUX, małej gminie na wschód od GRANGES-sur-Vologne. Pogoda była piękna. Rankiem tego dnia nasz dowódca RENARD popełnił samobójstwo. Powiedziałem głośno, że był zbyt rozczarowany przebiegiem tej wojny i nie mógł wytrzymać myśli o porażce i niewoli.

Co więcej, byliśmy o 10 km od SAINT-DIE, miejscu jego zamieszkania. Po nocy z 20 na 21 czerwca, spokojniejszej niż poprzednia, trudno było zasnąć, byliśmy zrezygnowani. Poszedłem z kapitanem LECHAT po rozkazy do pułkownika BRETZNER. Rozkazał nam on wysadzić pomieszczenia by były nie do użytku. Ubraliśmy się w najbardziej trwałe ubrania, ja włożyłem nowy mundur (ten, w którym brałem ślub!), dobre buty, wziąłem pelerynę wojskową, włożyłem do torby kilka niezbędnych przedmiotów (np. szczoteczkę do zębów), zebrałem trochę zapasów (dzieliliśmy się żołdem i żywnością), które przydadzą się podczas tych kilku dni podróży do obozu.

Schowaliśmy resztę naszych pakunków w naszej stołówce. Kiedy Niemcy tu dotrą, rozkażą nam załadować stołówki na ciężarówki, które podążą za nami do obozu….ale nasze rzeczy znikną następnego dnia, co, zresztą, nas nie zdziwieni. Niemcy pojawiają się pod koniec popołudnia w motocyklach z bocznym wózkiem, których często używali. Wszelaki opór był oczywiście bezcelowy biorąc pod uwagę sytuacje całości naszej VI armii zaatakowanej przez wroga. Motocyklista niemiecki powiedział nam po francusku byśmy pozostali spokojni, że dowódca i kilka oddziałów za chwilę dojadą. Dowódca (podrzędny oficer) po przybyciu poinformował nas, że jesteśmy jeńcami. Nakazano nam wyruszyć w drogę do CORCIEUX, na północny-wschód. Zatrzymali nas na wysoko położonej polanie i okazała się, że nie jesteśmy jedynymi więźniami! Spędziliśmy tam noc pod gołym niebem.

W rozgardiaszu wojennym łatwo było Niemcom pochwycić jeńców z różnych armii, różnego stopnia. Znaleźliśmy się w grupie 20 oficerów, z którymi zostaniemy aż do dojścia do obozu. Nazajutrz, 22 czerwca, wyjeżdżamy samochodami (o tak! naszymi!) do COLMAR, przez CORCIEUX, FRAIZE i przełęcz BONHOMME. Mieszkańcy Colmar zgotowali nam miłe przyjęcie, co podniosło nasze morale, ale ci z Vosges trzymali się od nas na dystans. Po krótkim postoju w COLMAR wyruszamy ciężarówkami w kierunku NEUFBRISACH. Jest bardzo ciepło. Lokują nas w małym pawilonie wewnątrz koszar. Dzielimy się naszymi zapasami na kolację, odnajdujemy naszych znajomych .Nigdy więcej nie zobaczymy naszych ludzi.

23 czerwca upływa spokojnie w tym obozie liczącym przynajmniej 30 000 jeńców. Podczas mojego spaceru spotykam przypadkowo dowódcę KERRANDA, który dowodził moim 107 oddziałem w BELFORT, kapitana SURE, kapitana MARCHANDA, z którym pracowałem w dziale informacyjnym w BELFORT. W poniedziałek, 24 czerwca przenosimy się na zewnątrz obozu. My, czyli grupa 20 oficerów i pułkownik BRETZNER i jego zastępca, kapitan de RAVINEL. Spędzamy drugą noc w tym obozie i pytamy się czy nie będzie to punkt naszego definitywnego upadku. Ale nie! 25, po spokojnej nocy, wyruszamy pieszo w kierunku VIEUX BRISACH w Niemczech, z drugiej strony Renu, i popołudniu wciskają nas do starych, bardzo niewygodnych wagonów, które zawiozą nas do MAYENCE. Jest gorąco, co powoduje, że podróż jest uciążliwa.

Przejście przez KARLSRUHE, gdzie rozdają nam przekąski na kolacje. Do MAYENCE przybywamy następnego dnia, 26 czerwca. Zbieramy się w cytadeli, dają nam kartki do wypełnienia(5 słów)by uspokoić nasze rodziny. Na śniadanie ser i szary , niemiecki chleb (który będziemy codziennie jeść w obozie). Popołudniu , w burzę, ustawiają nas po 36 osób i wieczorem ładują nas do wagonów towarowych. Podróż będzie trwać cały dzień i docieramy na miejsce rankiem, 29 czerwca. Jest bardzo ciepło, drzwi wagonów są zamknięte, mamy do dyspozycji tylko dwa otwory, które wpuszczają powietrze. Często się zatrzymujemy by przepuścić inne, bardziej strategiczne pociągi. Nie ma miejsca by się położyć, trzeba spać siedząc na deskach, ściśnięci jedni do drugich. Dla naszych biologicznych potrzeb mamy, na szczęście, puszkę po konserwie, którą opróżniamy przez otwory.

Wyciągają nas z pociągu 2 razy 27 czerwca, w tym raz za potrzebą, więc wszyscy opuszczają spodnie na pilnie strzeżonym polu. Nigdy nie czułem się tak upokorzony! W ciągu dnia, z powodu upału, każdy podchodzi na kilka chwil do otworów by się dotlenić. Już nie pamiętam czy dali nam coś do jedzenia, ale nie czułem głodu. Nie wiedzieliśmy gdzie nas wiozą, ale jak zatrzymaliśmy się na chwilę na dworcu w KOTTBUS niektórzy stwierdzili, że jesteśmy na południe od Berlina, czyli kierujemy się do Niemiec. Te wszystkie dni, szczególnie 36 godzinach spędzonych w pociągu, były bardzo męczące dla starszych oficerów, jak pułkownik BRETZNER (mimo, że był ulokowany w lepszym wagonie ze względu na swój stopień.

Przybywamy na miejsce. Mała dygresja dotycząca transportu: zesłani byli przewożeni w ten sam sposób, ale nie miałbym odwagi porównywać tego co się działo w obozie z jednymi i drugimi. W piątek, 28 czerwca, tydzień po naszym uwięzieniu docieramy na dworzec WESTPHALENHOF, mały dworzec na wschód od SZCZECINA, na Pomorzu, na północny-wchód od Berlina. Wszyscy wysiadają, wszyscy odsapują z ulgą, wszyscy kierują się w rzędach w stronę Oflagu IID, w Bornym Sulinowie, niedaleko dworca. Przed wojną ten obóz dla oficerów-jeńców był częścią wielkiego obozu szkoleniowego armii niemieckiej. Jest zbudowany na piasku, dawnych nanosach zatoki Odry na Bałtyku. Oprócz budynków obsługi znajdujących się na zewnątrz, obóz ten zajmuje powierzchnię 11 hektarów, składa się z 36 drewnianych baraków opartych na fundamentach ponad dziurą sanitarną o wymiarach 50 na 80 cm, podzielonych na trzy bloki. Każdy barak liczy 4 pokoje wyposażone w szesnaście 3-piętrowych łóżek z drewna. Oprócz tego są jeszcze 2 stoły i kilka taboretów. Każdy pokój jest przewidziany na 48 osób.

Wydaje się, że w sumie, w obozie jest około 6000 oficerów przybyłych między 20 czerwca a połową lipca. Ale po zwolnieniach i różnych przetasowaniach, po dwóch latach, w momencie likwidacji obozu, nie było więcej jak 3000 osób. Więźniowie zostaną wtedy przeniesieni do Oflagu IIB w Choszcznie, obozu wygodniejszego , ale o ostrzejszej dyscyplinie. Oczywiście ten pomorski raj był otoczony serią drutów oraz wieżyczkami strażniczymi. Jednak byliśmy zadowoleni z końca tej męczącej podróży, cieszyliśmy się z możliwości odpoczynku i w miarę normalnego życia, Nasza mała grupa z 120 oddziału została dołączona do bloku II, baraku2, pokoju4. Zajmuję dolne piętro łóżka, który stanie się moim pokojem przez 15 miesięcy mierzącym 2 metry długości, 70 cm szerokości i 80 cm wysokości. Trzymam tam swoje ubrania, rozwieszam linkę do suszenia prania, przechowuję moje zeszyty itd. Dają nam sienniki i koce. Zasypiam.

W zimie będę spał w ubraniu przyczepiając paskiem koc do moich stóp. W tym samym pokoju (n°4) znajduje się grupa starszych oficerów z 26 pułku, którzy brali udział w poprzedniej wojnie. Często chorzy i zdemoralizowani, nie przeszkadzają nam i zostaną w większości zwolnieni w momencie uwalniania byłych kombatantów 1914/18, dzięki czemu będziemy mieć trochę miejsca w pokoju. Na środku pokoju stoi piecyk na drzewo, przeznaczony na lekkie dogrzewanie pomieszczenia zimą, ale służy on nam również za kuchnię. Skąd pochodził opał? Paliliśmy deski i inne drewniane resztki znalezione w obozie, ale, przede wszystkim, przynosiliśmy martwe drewno z lasu sąsiadującego z obozem, gdzie czasami zabierano nas na spacery. Używaliśmy też pustych klatek ze stołówki.

Organizacja obozu Relacje miedzy jeńcami wojennymi i ich strażnikami są zdefiniowane w zasadzie przez Konwencję Genewską, którą podpisały Niemcy i Francja (ale nie ZSRR, co tłumaczy różnicę w traktowaniu Rosjan). Wydaję mi się, że główne założenia Konwencji o traktowaniu jeńców były przestrzegane; nie mogę nic na ten temat powiedzieć (oprócz tego, że oczywiście nie byliśmy wolni!). Niestety, Francja nie zgodziła się na ochronę francuskich więźniów przez mocarstwo neutralne, wyznaczając sobie tę rolę co nie było najlepszym wyjściem. Co więcej, odpowiedzialnym za tę misję by SCAPINI, mierny polityk międzywojenny, nie znający realiów wojny! Można było znaleźć odpowiedniejszą osobę na to stanowisko. Obóz był dowodzony przez niemieckiego pułkownika, w asyście kilku oficerów, podoficerów i szeregowych, wszystkich w złej formie fizycznej i niektórych szczęśliwych, że ominął ich los utraty życia pod Staliningradem! Nasze kontakty z nimi były bardzo ograniczone. Pierwszy pułkownik jakiego poznaliśmy miał, na przykład, martwe ramię. Kilku oficerów francuskich zapewniało, w połączeniu z dowódcą niemieckim, dobre funkcjonowanie obozu: oficer przełożony w każdym bloku, kilku podległych mu oficerów, i przede wszystkim tłumacz. Ta funkcja pośredników nigdy nie była źle widziana przez jeńców, osoby te nigdy nie były traktowane jako ''kolaboranci'' (w złym znaczeniu tego słowa, jak to było w przypadku Francji); byli bardziej traktowani jako nasi przedstawiciele niż reprezentanci Niemców. Niektórym ta funkcja ułatwiła nawet ucieczkę! Personel niemiecki obozu zajmował się pilnowaniem i cenzurowaniem listów i paczek, nadzorował również funkcjonowanie oddziałów francuskich: w kuchni, przy rozdawaniu jedzenia, sprzątaniu pokoi, fryzjerów, krawców (którzy dbali o nasze ubrania, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej zużyte), szewców. Była to dość szeroka kontrola. Apel należał do codziennych ceremonii. Zazwyczaj miał miejsce o 10:30, ale mogło to się zmieniać. Zdarzały się nawet dni bez apeli, prawdopodobnie wiązało się to z grafikiem zajęć pułkownika. Czasami zdarzały się nagłe apele, rzadkie, najczęściej spowodowane odkryciem ucieczki;mogły więc mieć miejsce o każdej porze dnia. Apel miał miejsce w każdym z 3 bloków, więc zamykano drzwi by uniknąć wzajemnego zastępowania się jeńców. Oficerowie ustawiali się w pokojach po pięciu. Strażnik liczył obecnych i sprawdzał czy ich liczba zgadza się z listą. Ponieważ nie wymagano ciszy podczas liczenia rozpraszaliśmy strażnika podszeptując mu fantazyjne liczby w wyniku czego szybko się mylił i zaczynał liczenie od nowa! Następnie strażnicy zdawali pułkownikowi raport z rezultatu liczenia. Dowódca francuski zarządzał ''baczność'' co obserwowano z nonszalancją. Dowódca niemiecki poprzez tłumacza podawał nam rozkazy lub informacje. Liczba jeńców prawie zawsze się zgadzała, nawet po nieodkrytej jeszcze ucieczce, ponieważ na pierwszym apelu uciekinier był zastępowany w środku rzędu przez manekina (by dać uciekinierowi niezbędny czas na oddalenie się). Trzy bloki były odizolowane od siebie i stołówki, przez wiele początkowych tygodni (co wydaje się wytłumaczalne, nasi strażnicy chcieli się upewnić, oddzielając nas, co do naszego stanu umysłu), potem zostały otwarte co dawało nam więcej miejsca na codzienne spacery, najważniejsze zajęcie na początku pobytu. To co nazywano stołówką była to wielka konstrukcja z drewna, która wyglądała jak wielka sala teatralna, ze sceną i kulisami z jednej strony i sklepem i stołówką z drugiej. Wyposażona była w stoły i ławki( w niewystarczającej ilości, dlatego podczas przewidzianych konferencji, koncertów, wystawianych sztuk teatralnych czy ceremonii religijnych przynoszono taborety z pokoi). Dodatkowy detal odnoszący się do naszego codziennego życia;gaszenie świateł o 22 (prąd był zwyczajnie odcinany). Pamiętam tylko dwa wyjątki:31 grudnia światła wyłączono o 24:30.

Informacja 1-Biuletin informacyjny w języku niemieckim nadawany był oficjalnie przez radio ''Życie obozu'' każdego wieczoru około 19:30. Oczywiście chodziło głównie o nowinki z wojny: zwycięstwa armii niemieckiej, prawdziwe czy zmyślone, porażki Anglików i Rosjan, prawdziwe czy zmyślone! W taki sposób dowiedzieliśmy się o zniszczeniu floty francuskiej przez Anglików w MERS-EL-KEBIR, wydarzeniu , które wywołało silna falę antyangielskich opini.2- Prasa obozowa: ''Pisane na piasku''. W marcu 1941roku pojawia się mała gazeta, redagowana przez naszych kolegów, zatytułowana ''Pisane na piasku'', nawiązując do podłoża naszego obozu. Ukazuje się ona każdego miesiąca, opisuje małe wydarzenia obozowe, informuje o spektaklach zaplanowanych na przyszły miesiąc, zawiera małe ogłoszenia…. Oczywiście Niemcy cenzurowali wiadomości ale nie przeszkadzali w pracach i dostarczali niezbędny materiał. Nie mogę niczego zarzucić tej działalności, która wpływała na podniesienia naszych morale. Klimat. Muszę powiedzieć jedno słowo o klimacie,ostrym w tej części Niemiec i Polski. Kiedy przybyliśmy, w czerwcu, było bardzo gorąco, nie padało, nosiliśmy najlżejsze ubrania, chętnie kąpaliśmy się w zimnej wodzie. Ale od sierpnia zaczęły pojawiać się dni chłodne i deszczowe, zimno nadciągało stopniowo; w grudniu często mroziło do -10°. Zimą z 40 na 41r. było bardzo zimno, dochodziło do -30°, co nie przeszkadzało mi wykonywać ćwiczenia gimnastyczne na zewnątrz o 7:30 rano! Pod koniec listopada Niemcy rozdali nam węgiel do naszych piecyków. Lato 1941 roku było mniej upalne niż w 40r., które było wyjątkowo korzystne dla Niemców podczas ich kampanii we Francji.

Stołówka Stołówka to zbiór oddziałów jeśli mogę tak powiedzieć;to pewnego rodzaju magazyn różnych artykułów, ale również wielki drewniany budynek grający rolę sali spektakli o czym opowiem trochę później. To też miejsce gier, spotkań, odpoczynku, szczególnie zimą. Początkowo zamknięta, została dla nas udostępniona w tym samym czasie co otwarcie drzwi między blokami (z tymczasowym zamykaniem, kiedy nasi strażnicy nie byli z nas zadowoleni). Stołówka-magazyn oddała nam wielkie przysługi proponując nam artykuły wątpliwej jakości, ale kogo to obchodziło!Potrzeba stanowi prawo! Często były to różnego rodzaju podróbki, mogliśmy tam znaleźć przybory toaletowe, meble szkolne i , o ile dobrze pamiętam, polskie papierosy bardzo złej jakości, świeże jedzenie w małych ilościach. Tam rodziły się największe plotki. Pod koniec października 1940roku zniknął stołówkowy i trzeba było znaleźć jego zastępcę. Wniosek: stołówkowy był w więzieniu z powodu malwersacji i handlem więźniami. Kilka dni później został skazany na 5 lat więzienia.. Na początku listopada został ścięty toporem. Trzeba powiedzieć, że ta metoda była czasem używana w III Rzeszy.Zaopatrzenie stołówki było kuszące ale jak płacić za artykuły? Nasze franki nie były oczywiście w obiegu; marki również ponieważ nie powinniśmy ich posiadać. Jedyną dopuszczalną walutą była marka obozowa Oflagu IID. Oczywiście nie dostaliśmy ich po naszym przybyciu; ale w połowie lipca rozdali nam trochę waluty w związku z otwarciem stołówki. Były to mierne banknoty, grubo drukowane. Nasze normalne oficerskie żołdy były wysyłane do naszych rodzin we Francji, podejrzewam, że francuski rząd wypłacał Niemcom odpowiednik marek obozowych, które były regularnie rozdawane, nie wiem według jakich kryteriów(złośliwie bym powiedział, że kupa marek obozowych równała się liczbie interesów przewidzianych przez stołówkowego!).

Oddział sanitarny-higiena Niemcy bali się epidemii tyfusu, choroby bardzo zaraźliwej, przenoszonej przez pchły. Myślę, że bliskość ZSRR mogła spowodować tę obawę. Powiedziałem wcześniej, że Niemcy ostro traktowali więźniów rosyjskich przebywających w obozie sąsiednim do naszego. Poza faktem , że ZSRR nie podpisał Konwencji Genewskiej, myślę, że trzeba dodać, że rosyjscy żołnierze tamtego okresu prezentowali się jak dzicy, w każdym razie, bez porównania z ludźmi ,powiedzmy, cywilizowanymi z Europy zachodniej; osobiście mogę podać przykłady. Podczas wojny miałem styczność z więźniami rosyjskimi, jak i jeńcami Niemieckimi i nawet, nie biorąc pod uwagę sposobu pracy i niskiej wydajności Rosjan, muszę przyznać, że ich styl życia znacznie odbiegał od form przez nas przyjętych. Oczywiście to nie usprawiedliwia, ale trochę wyjaśnia pogardę Niemców wobec tych żołnierzy. To dlatego, od momentu naszego przybycia w pierwszych dniach, fryzjerzy ogolili nas na łyso. Na szczęście nie było to dla mnie problemem i potem sam często odwiedzałem fryzjera. Kiedy zostałem zwolniony, pod koniec września 1941roku zgoliłem się jeszcze raz skąd zaskoczenie moich bliskich po moim powrocie. Oczywiście była również przeprowadzana dezynfekcja i odwszanie ubrań. Wśród schwytanych w czerwcu 1940 roku żołnierzy była wielka ilość personelu medycznego. Do Oflagu IID przybyło 65 lekarzy, aptekarze i dentyści. Większość została szybko zwolniona, kilka tygodni później zostało tylko 3 czy 4 lekarzy, jeden aptekarz i jeden dentysta. Ogólny stan sanitarny jeńców był dobry, nie licząc kilku rewolucji związanych ze zmianą żywności. Być może nasz obóz ulokowany na łonie natury, na piaskach i w lasach chronił nas od wszelakich zarazków z zewnątrz? Ja osobiście nigdy nie byłem w obozowym szpitalu. Myślę, że w programie wizyt Czerwonego Krzyża była kontrola poziomu higieny w naszym obozie. Nigdy nie widzieliśmy tych wizytatorów, nie wiem czy przyjechali. Jeśli chodzi o higienę można powiedzieć, że instalacje do codziennej toalety były do przyjęcia: krany z zimną wodą (letnią w zimie), prysznice z zimną wodą latem i ciepła zimą (począwszy od 20 listopada 1940 roku). Nie było wystarczająco dużo tych instalacji, żebyśmy wszyscy mogli się kąpać w tym samym czasie, ale można było sie myć w ciągu całego dnia, także każdy miał możliwość umycia się. Przybory toaletowe były do nabycia w stołówce, ale ja wolałem te z przesyłek od Marie-Jeanne. Większość z nas dbała o higienę, ale byli i tacy co się nie myli, jak to zdarza się w każdej wspólnocie. W obozie morale jeńców mogły zależeć nawet od takich drobnostek. Poznałem, na przykład, w obozie pewnego….de CHAMBERY. Marie-Jeanne znała trochę jego żonę. Separacja strasznie na nim ciążyła, zaniedbał się i przestał dbać o higienę. To co nazywa się toaletą było tu bardzo pobieżną czynnością, ale regularną. To mi tak naprawdę nie przeszkadzało; powiedzmy, że samotność w takim miejscu nie była regułą. To mi przypomina, że widziałem kiedyś podczas podróży po krajach greko-łacińskich ruiny miejskie z rzędem 20 do 30 toalet obok siebie, przeznaczonych do tej codziennej potrzeby.

Życie osobiste jeńców-stan ducha 1.Na początku wszyscy byli trochę ogłupieni sytuacją; nie mieliśmy nic innego do roboty jak tylko kręcić się w kółko swojego baraku między drutami. Dużo rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie o warunkach naszego schwytania, ocenialiśmy błędy francuskiej polityki podczas okresu międzywojennego i niedawne niedoskonałości w dowodzeniu. Można było odczuć nastawienie antybrytyjskie, na które wpływały relacje licznych oficerów, którzy kolaborowali z Brytyjczykami na północy Francji i widzieli ich uciekających w decydującym momencie z DUNKERQUE w stronę Anglii, porzucając swoich sojuszników francuskich na plażach czy nawet zabraniając im wstępu na statki. Te nastroje jeszcze się nasiliły po wydarzeniach w Mers El Kebir. Niektórzy nawet myśleli, że Francja i Niemcy powinny się zjednoczyć i zaatakować Anglię. Cóż za okrutna iluzja! Kiedy Niemcy zaatakowali ZSRR w 1941 roku wszyscy zrozumieli, że zaangażowali się w skomplikowane przedsięwzięcie, które okaże się dla nich prawdopodobnie fatalne.

2 – A mój stan ducha? Przez pierwsze dni też byłem ogłupiały, z jednej strony podniosły mnie na duchu materialne warunki monotonnego życia, które mogłem zaakceptować, z drugiej, zdałem sobie sprawę, że bezpowrotnie stracę ostatnie lata mojej młodości (miałem wtedy 26 lat) i dopiero co osiągnięte przy boku Marie-Jeanne szczęście. Potem pojawiło się silne uczucie beznadziei, buntu; jeszcze raz popadłem w marazm, ciężko było mi znieść niewolę. Czy wyjdę stąd pewnego dnia? Pytanie, które często sobie zadawałem w latach wcześniejszych, gdy znajdowałem się w sytuacjach bez wyjścia. Nie lepiej z tym skończyć na dobre? Brałem pod uwagę samobójstwo, myślałem o głupiej ucieczce, w wyniku której by mnie zastrzelili. Myślałem o Marie-Jeanne, o dziecku, które poczęliśmy. Wspierany przez moich kolegów z grupy, szczególnie Jeana SIMONET, który podnosił mnie na duchu, odnalazłem nadzieję. Założyłem sobie pewien plan: uczestniczyć na 100% we wszystkich możliwych aktywnościach obozu, intelektualnych, religijnych, fizycznych. Nie myśleć dłużej o mojej skromnej osobie, ale zrobić wszystko by powrócić do moich bliskich w dobrej formie po zakończeniu niewoli.

Zycie religijne Na początku naszego pobytu w Bornym Sulinowie było dużo księży ,zakonników lub seminarzystów-około 200! Pomiędzy nimi było tylko 12 wojskowych kapelanów; chronieni przez Konwencję Genewską zostali automatycznie zwolnieni, ale dopiero w styczniu 1941roku. Inni pracowali w wojsku jako pielęgniarze lub nawet żołnierze. W bloku 1 mieliśmy szczęście posiadać dwóch wybitnych zakonników: ojca André SORTAIS , opata w Trappe de BELLEFONTAINE( w Vosges), który bardzo szybko zaczął wywierać pozytywny wpływ na nasz blok. Był również opat SOCHAL, który miał wielki talent reżyserski i wystawiał wspaniałe spektakle. Zawsze też można było z nimi porozmawiać w chwili zwątpienia. Jak to bywa w przypadkach nieszczęść lub katastrof, wielu moich kolegów powróciło do wiary i licznie uczestniczyło w nabożeństwach. Od niedzieli, 30 czerwca, czyli 2 dni po naszym przybyciu została odprawiona msza na świeżym powietrzu w bloku II, na którą przyszło wielu jeńców. Msze dominikańskie były odprawiane na zewnątrz dopóki pozwalała na to pogoda, potem w stołówce. Mieliśmy wyjątkowe nabożeństwo na Boże Narodzenie 1940 roku, msze celebrował ojciec SORTAIS – opat, z mitrą i pastorałem wyrobionymi w obozie. Mieliśmy oczywiście chór na bardzo wysokim poziomie. Podczas gdy wojskowi kapelani musieli trochę poczekać na zwolnienia z obozu, wielu innych księży zostało przeniesionych do innych obozów, począwszy od października 1940r. Ja zawsze uczestniczyłem w mszach dominikańskich ( oprócz okresu mojej depresji w lipcu 40r.). Była to dla mnie okazja do odrodzenia, wiara przynosiła mi moralne pocieszenie. Pamiętam msze z 15 sierpnia 1940roku, moją pierwszą komunię świętą. Dawno tego nie robiłem ( w tym okresie, jeśli liczebność na mszach dominikańskich była większa niż teraz, to praktykowanie komunii świętej było mniej rozpowszechnione). Oczywiście społeczność protestancka była również bardzo aktywna( myślę, że w bloku II mieszkał pastor). Natomiast Żydzi powstrzymywali się od jakichkolwiek praktyk, podczas przesłuchań przy wejściu do obozu deklarowali się jako "niereligijni''.

Pożywienie Moim zdaniem pożywienie jeńców było słabym punktem obozu. Ale uważam za słuszne dodać, że niemiecka populacja cywilna nie była w lepszej sytacji.W latach 30. było popularne we Francji wyśmiewanie się z Niemców, którzy żywili się podróbkami masła, chleba, wszystkiego! Ale nasi ślepi politycy nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków. Biedny wieśniak z Pomorza w każdym razie nie mógł się lepiej odżywiać niż my. W kuchni byli francuscy kucharze mniej lub bardziej wykwalifikowani do dyspozycji Niemców.. Ale kuchnie były na zewnątrz obozu i nie mieliśmy żadnego kontaktu z tym personelem. Rozdawanie żywności miało miejsce po apelu, około 11, 11:30. Nie było to apetyczne; każdego dnia gotowane ziemniaki i zupa, często nie do zidentyfikowania, jęczmień, kasza, ziemniaki, czasem małe kawałki mięsa lub brukiew, wielkie kiełbasy wypchane nie wiadomo jakim mięsem, miód, oczywiście sztuczny, dżem owocowy, dużo smalcu (który początkowo wykorzystywaliśmy na kanapki, ale potem służył nam do gotowania), rzadko zielone warzywa. Nie! Nie była to przyjemna uczta. Z drugiej strony popołudniu rozdawali nam przekąski i dzienną porcję chleba (320 gram na dzień. To zbyt dużo-ewidentne marnotrawstwo). Palacze mieli prawo do marnych polskich papierosów , ale już nie pamiętam czy nam je rozdawano czy sprzedawano je w stołówce. Prawdziwym posiłkiem była kolacja, około godziny 18, 18:30 biorąc pod uwagę godziny wspólnych aktywności intelektualnych. Organizacja kolacji trwała kilka miesięcy zanim wszystko było tak jak trzeba ponieważ były dwa główne elementy: opał do piecyka w pokoju używanego jako kuchenka i przesyłki. Kiedy wszystko było ustalone urządzaliśmy smaczne kolacje, używając smalcu i obozowych ziemniaków by przyrządzić dania ze składników otrzymanych w paczkach. Nasza grupa miała oczywiście kuchnię. Oprócz artykułów prywatnych, nasze rodziny wysyłały nam bardzo cenne rzeczy: puszki konserw mięsnych lub warzywa, czekoladę, dżemy, cukier, ciastka,pierniki……. Oddawaliśmy część zapasów do dyspozycji naszej kuchni gotując pyszne kolacje. Wszyscy gotowaliśmy po kolei. Jeśli dobrze pamiętam byłem szefem kuchni ( jak w sztabie naszej grupy podczas wojny). Na początku popołudnia ustalałem z kucharzem dnia menu na kolację, potem już nie interweniowałem w jego pracę. W końcu mogliśmy być zadowoleni z jedzenia (czyli źle na śniadanie i dobrze na kolację). Korzystałem z tego by przytyć. Jedliśmy w każdym momencie dnia! Nie byłbym dokładny gdybym nie wspomniał o ciastkach Petain wysyłanych przez Czerwony Krzyż. Były bardzo dobre i stanowiły miły dodatek. W każdym razie były dla nas dowodem, że nasz rząd o nas nie zapomniał. Niektórzy kucharze rozgniatali je by mieć składniki na wartościowe ciastka . Żałowałem tylko, że te przesyłki zaczęły przychodzić dopiero od połowy listopada 1940roku. Do tego na Wigilię dostaliśmy obfite przesyłki Pétain ( cukier, ciastka, dżemy, kompot jabłkowy, daktyle, mleko, masło, wędliny, ser,… mydła), dzięki którym mogliśmy przyrządzić wystawną kolację tego wieczora.

Życie intelektualne i rozrywki, Kursy jezykowe Bardzo szybko rozpoczęły się w obozie kursy językowe. A/ niemiecki-najważniejszy dla francuskiego więźnia przebywającego w niemieckim obozie. Chodziłem na kurs prowadzony przez oficera z Alzacji, porucznika SCHWARZ. Nauka tego języka w szkole górniczej była bardzo powierzchowna. Myślałem, że w obozie będzie inaczej. Od 5 lipca zaczęły się godzinne zajęcia: do końca grudnia 1940r. uczestniczyłem w 75 lekcjach, czysto ustnych, bez gramatyki i słowników, które kontynuowałem w 41r. Rezultat był raczej żałosny, wróciłem z niewoli prawie z taką samą znajomością niemieckiego jak po przybyciu do obozu. B/ Włoski. Czemu nie skorzystać z okazji i nauczyć się włoskiego wykładanego przez porucznika GARAGNANI? Odbyło się 9 zajęć, potem profesor znikł- nie mam pojęcia co się z nim stało. A więc rezultat nauki zerowy. C/ Hiszpański. Dlaczego też nie zacząć nauki hiszpańskiego, który był mi najbliższy? Uczestniczyłem w 20 zajęciach,……następnie i ten profesor znikł.

Konferencje Początkowy pomysł na organizowanie konferencji miał na celu wyrwanie więźniów z beznadziei bezruchu proponując im różnego rodzaju rozrywki o pewnej jakości intelektualnej, głównie proste konferencje odbywające się od pierwszych dni niewoli, przed przybyciem pierwszych listów i przesyłek. Konferencje te odbywały się na stołówce, początkowo pobieżne, z czasem ewoluowały w stronę regularnych spotkań przekształcając się w uniwersytet Bornego Sulinowa. Oto tematy kilku konferencji, w których brałem udział do końca 1940roku.:

tematy społeczne: alkoholizm,harcerstwo, edukacja dzieci, edukacja rodziców, szkoła, kwestia przyrostu naturalnego….

Świat antyczny: podróże Ulissesa, mit o Prometeuszu, Homer I Euripides, Estera, Juliusz Cezar

Współcześni autorzy: teatr w XVII wieku, teatr w XVIII wieku, Racine, Molière, Flaubert, Valéry, Claudel, Gide, Péguy, itd…. Niektórzy, jak Moliére byli rozpatrywani 2 razy.

Geografia: Maroko, file Maurice, Sahara, Rousillon, Antyle francuskie-wykłady porucznika GAFFET (o tak!miałem do pomocy porucznika Huyghe-Despointes, którego rodzina pochodziła z Gwadelupy,i który nie chciał przemawiać osobiście)

Technika: przemysł włókienniczy (Vosges), kopalnie, numizmatyka, hipnotyzm, lotnictwo, pszczelarstwo, telewizja (nowość!)….

Tematyka wykładów była dość zróżnicowana, każdy miał szansę opowiedzieć o swojej profesji(nawet o pszczelarstwie!) by zainteresować i rozerwać w ten sposób swoich kolegów. Od lipca do do grudnia 1940roku uczestniczyłem w ponad 100 konferencjach, a były i takie, na których byłem nieobecny. Oczywiście, kontynuowałem w 1941r. jednak nie zachowałem wspomnień o mojej działalności z tego roku.

Uniwersytet Te początkowo luźne spotkania przerodziły się w cykl jednolitych konferencji, porównywalnych do prawdziwych profesorskich wykładów.

Zajęcia z historii sztuki, cotygodniowe (brałem udział w 22 konferencjach do końca 1940r.), wykładane przez VERLET, o ile się nie mylę, kustosza na zamku w Wersalu. Zajęcia z histori współczesnej, cotygodniowe (14 konferencji) wykładane przez komendanta BATICLE, profesora uniwersyteckiego.

Zajęcia z historii średniowiecza, wykładane przez RATINAUD (którego znałem ze spotkań w klubie republikańskim, na które uczęszczałem jako członek narodowej partii socjalistycznej). Spotkanie bardzo sympatyczne, aczkolwiek RATINAUD był bardzo zarozumiały: 8 na 40 konferencji.

Zajęcia z historii ekonomii wykładane przez ENJALBERTA, ekonomistę dość znanego przed i po wojnie:11konferencji na 40.

Zajęcia z geografii:4 konferencje. Jeszcze jeden stopień do przejścia i oto jesteśmy w uniwersytecie Bornego Sulinowa, utworzonego przez komendantów RIVAIN i BATICLE, rektorów, po zebraniu ciała profesorskiego i otrzymaniu zgody francuskiego ministerstwa edukacji, które obiecało potwierdzić zdobyte w obozie dyplomy po powrocie do Francji. Jednym z powodów tak wielkiego rozwoju tych aktywności intelektualnych była perspektywa długiej niewoli. Ulotna i niemądra nadzieja na szybkie wyzwolenie malała z dnia na dzień. W ten sposób utworzono 3 fakultety: prawa, literatury i nauk. Na wydziale prawa było 29 profesorów, wspieranych przez 10 doktorów prawa i adwokatów.

Nigdy nie miałem styczności z tym wydziałem. Wydział nauk dysponował 7 lub 8 docentami i licznymi doktorami nauk. Z tym wydziałem miałem do czynienia, decydując się na początku 1941roku zapisać się na zajęcia z matematyki by otrzymać certyfikat, który wraz z innym dyplomem i świadectwem szkoły górniczej, pozwoliłby mi uzyskać licencjat z matematyki. Chodziłem na wszystkie wykłady w 1941roku, ale cykl został przerwany przez moje zwolnienie. A więc żegnaj licencjacie! Wydział literatury powstał na końcu, prowadzony przez 12 docentów. Wydaję mi się, że na początku było ponad 150 studentów na wydziale literatury, ponad 200 na prawie i ponad 150 na wydziale nauk. Potwierdzenia naszych dyplomów, obiecane przez ministerstwo, nie zostały do końca przyznane, przede wszystkim, z powodu niewiarygodnego bałaganu, który powstał w maju 1945 roku. Ale istniały możliwości uzupełnienia zdobytego wykształcenia, dzięki czemu czas poświęcony na naukę w obozie nie był stracony.

Wieczorki rekreacyjne Równolegle do konferencji, organizowano wieczorki rekreacyjny by dostarczyć nam trochę rozrywki, i to już od końca lipca 1940 roku. Były przygotowywane przez każdy blok oddzielnie, co zapewniało pewną różnorodność. Ale przywodziły na myśl ''patronackie wieczorki'', w złym sensie tego słowa, czyli dostarczały niewiele rozrywki, i to o wątpliwej jakości. Szybko powstały chóry, prezentowano monologi, skecze, naśladowano aktorów lub pieśniarzy, każdy blok miał swoich specjalistów. Jednak ten rodzaj rozrywki został szybko zastąpiony przez teatr i od końca 1940roku takie spotkania nie miały już miejsca.

Teatr Teatr zajmował ważną pozycję w życiu obozu. Mieliśmy wielkie szczęście możliwości korzystania z idealnie wyposażonej sali spektakli na stołówce. Trzeba pamiętam, że zanim ten obóz przekształcił się w Oflag dla jeńców Borne Sulinowo, był to obóz szkoleniowy dla młodzieżówki hitlerowskiej, tak więc posiadał wielką salę spektakli przygotowaną do wystąpień propagandowych. Stołówka była więc używana po kolei przez grupę teatralną z każdego bloku. Każdy spektakl był wystawiany wiele wieczorów pod rząd. Mieliśmy szczęście posiadać wspaniałych reżyserów, jak opat SOCHAL z II bloku. Podstawowym problemem były role kobiece. W każdym bloku byli młodzi oficerowie, którzy grali takie role z naturalnością i talentem. Jeśli chodzi o blok 2, myślę tu szczególnie o DEBIA. Sceny miłosne, zmysłowe pocałunki nie były łatwe do zrealizowania i SOCHAL musiał użyć całego swojego talentu by nakłonić zainteresowanych do pozostawienia swoich parterów.Oczywiście dochodziło do pewnych opóźnień, ze względu na czas potrzeby do przygotowania spektaklu (dekoracje, kostiumy, próby). Pierwszą sztukę wystawiono w styczniu 1941roku: ''Cyrulik sewilski'', potem '' Monsieur Le Trouhadec saisi par la débauche '' Jules'a Romains, ''Dulcynea'' Gastona Baty, '' Mała kawa'' Tristana Bernard, ''Dwa nakrycia'' Sachy Guitry, ''Chotard i spółka'', itd. Wspominając te speklakte, zdaję sobie sprawę, że czas minął, że te tytułu i ci aktorzy nie znaczą zbyt wiele dla moich wnucząt, ale wiedzcie, że te sztuki zachwycały gdy miałem 20 lat!

Muzyka Eksplozja artystyczna w obozie wybuchła bardzo szybko. Najpierw chóry stworzone przez kapelmistrzów by uświetnić msze, potem ich repertuar się powiększał i dawano koncerty np. podczas wieczorków rekreacyjnych. Każdy blok miał swój chór. Muzyka instrumentalna mogła ruszyć dość szybko ze względu na obecność pianina na stołówce. Następnie zainteresowani mogli wyposażać się powoli w instrumenty i nuty przesyłane przez rodziny w paczkach, czy kupowane lub wypożyczane w okolicy dzięki wyrozumiałość Niemców. Uczestniczyłem tylko w kilku koncertach dawanych przez solistów czy formacje muzyki kameralnej, ale po moim wyjeździe można było usłyszeć prawdziwą orkiestrę symfoniczną złożoną z 60 muzyków. Wśród wybitnych graczy trzeba wspomnieć VERDEAU i CHALINE. Koncerty odbywały się oczywiście na stołówce i cieszyły się wielkim zainteresowaniem Niemców. Od końca lipca 1940 roku mieliśmy recital pianina CHALINE'A, we wrześniu recitale pianina VERDEAU, w październiku recital wiolonczeli, w kwietniu 41roku koncert symfoniczny, w czerwcu recitale muzyki kameralnej, w lipcu muzyki lekkiej. Pamiętam ,że spędzając na stołówce zimę z 1940 na 41r. słuchaliśmy dochodzących zza kulis dźwięków sonaty Cesara Francka, której akordy nigdy mnie nie opuściły!

Zajęcia gimanstyczne To nie jest aktywność intelektualna jak poprzednie ale ponieważ ta dyscyplina była częścią naszej edukacji dlaczego o nich tutaj nie wspomnieć? Miesiące mijały. Armia niemiecka nie mogła zakończyć wojny, zresztą Alianci też nie. Konflikt wydawał się trwać bez końca. Powiedziałem sobie, że koniec wojny, i przede wszystkim naszej niewoli, może odbyć się w wielkim zamieszaniu, a więc trzeba było bym zachował jak najlepszą formę fizyczną. Stąd moje regularne uczestniczenie w zajęciach gimnastycznych, szczególnie podczas zimy 1940/41-przy temperaturze -30 nocą brałem udział w zajęciach o 7 rano, które odbywały się częściowo w stołówce, częściowo na dworze! To było heroiczne, ale było częścią mojego planu. Zaangażowałem się w to by się zahartować i wzmocnić mając przed oczyma koniec trudnej fizycznie niewoli. Na szczęście nie dane mi było to sprawdzić, ponieważ zostałem zwolniony przed ogólnym końcem niewoli, ale dobra forma fizyczna pomogła mi rozpocząć moje życie profesjonalne w kopalni.

Różne gry Żeby wypełnić czas, nie ma nic lepszego jak karty!,na które szybko nastała moda. Oprócz gier, których nie znałem, szybko wciągnęła mnie belotka i brydż. Belotka nie wymagała wielkiego wysiłku intelektualnego, zresztą brydż też nie, ponieważ zasady gry były bardzo ograniczone w porównaniu do zasad obowiązujących 60 lat później! Grywałem z kolegami z mojego oddziału 120 lub z współlokatorami z pokoju. Czasami miało to miejsce w pokoju, ale najczęściej graliśmy na stołówce, co było o wiele wygodniejsze (ogrzewanie zimą). Nie byłem mistrzem, daleko od tego, ale tak szybciej upływał czas. Kiedy pochłonęły mnie różne zajęcia, konferencje czy spektakle bardzo ograniczyłem tą formę spędzania czasu.

Spotkania grup profesjonalnych Jak to często bywa, zaczęły się formować grupy jeńców pochodzących z tej samej prowincji, szkoły, o tym samym zawodzie, co pozwalało na wymianę informacji, dostarczało wsparcia materialnego lub moralnego. W taki sposób powstała grupa górników ze szkoły górniczej w Paryżu i Saint-Etienne. Spotykali się oni przynajmniej raz w miesiącu. Jeden z głównych tematów rozmów dotyczył ewentualnego wyzwolenia. Nie był to temat całkowicie irrealny, ponieważ naprawdę zostaliśmy wysłani na ''urlop od niewoli'' pod koniec września 1941 roku. To tam poznałem PINSARDA, EMPOUY'A i BOCA, którzy pracowali już w kopalniach w Courrieres. Spotkania z tymi ludźmi dobrze mi zrobiły.

Miłe niespodzianki codziennego życia Kiedy szef pokoju rozdawał pocztę, kiedy nas informował, że możemy iść odebrać paczki, poczuć bliskość naszych rodzin, wpływało to pozytywnie na nasze morale. Cóż za miła niespodzianka dowiedzieć się o czekającym nas spacerze w lesie. Co ze sobą wziąć? Jak przetransportować martwe drzewo żeby ogrzać pokojowy piecyk? Po przekroczeniu bram obozu miało się wrażenie wolności. Koniec drutów, spacerów w kółko wewnątrz bloku! Cóż za miła niespodzianka usłyszeć o częściowych zwolnieniach z obozu dotycząca tej lub innej kategorii jeńców! Może któregoś dnia to ja znajdę się na takiej liście, dlaczego nie? To daje nadzieję. W taki sposób karmiłem się iluzją dotyczącą kategorii ''sieroty narodu''. Jednak nigdy nie wierzyłem w kategorię ''górników'' i ogłoszenie mojej repatriacji było prawdziwym zaskoczeniem. Kiedy rozchodziły się plotki o ucieczce, to również było zaskoczenie, bo nic nie wiedzieliśmy o takich projektach. Czy można samemu wyobrazić sobie taki plan? Uciekinierzy muszą odnaleźć się teraz w realiach codziennego życia…..jeśli nie zostali jeszcze złapani!

Listy i paczki Po wysłaniu małej kartki z MAYENCE informującej w 5 słowach nasze rodziny o naszej sytuacji, nasi bliscy mieli prawo do przysyłania nam krótkich listów. Potem zaczęła działać regularna poczta na specjalnie wydrukowanych kartkach czy listach, z ograniczeniami tymczasowymi jeśli nie byliśmy grzeczni, czyli w przypadku ucieczki. Powierzchnia tych kart do korespondencji była ograniczona, więc trzeba było pisać drobnym maczkiem. Korespondencja była kontrolowana w momencie wysyłania i po przybyciu do obozu przez cenzora, który zatwierdzał ją stawiając pieczątkę ''gepruft'' na skontrolowanych dokumentach. Początkowo były duże opóźnienia (pierwszy list od Marie-Jeanne otrzymałem 31 sierpnia), potem oczekiwanie na list trwało 8-10 dni; w taki sposób dowiedziałem się 21 listopada o narodzinach Jacquesa (11 listopada). Nasze rodziny miały również prawo wysyłać nam paczki, które rzadko przekraczały wagę 1 kg, ale ich częstotliwość była wystarczająca by zapewnić nam uzupełnienia w pożywieniu. We wrześniu 1940r. dostałem 6 paczek,9 w październiku, 15 w listopadzie, 10 w grudniu, wysyłanych przez Marie-Jeanne lub innych bliskich. Oczywiście paczki, jak i listy były kontrolowane i otwierany, by sprawdzić czy nie zawierają przedmiotów zakazanych. Czasami cenzorzy byli w złych humorach, na przykład po odkrytej ucieczce, i wtedy z chęcią patroszyli nasze przesyłki, mieszając groszek z dżemem! Część spożywcza tych paczek była oddawana do wspólnego użytku dla pokojowej kuchni, co zapewniało nam przyzwoite i zróżnicowane kolacje, po 100% obiedzie Oflagu.

Spacery i kąpiele Moje wspomnienia na ten temat są bardzo niejasne, na szczęście mam dokładne zapiski. Obóz był otoczony lasem świerkowym, w tym lesie był staw z możliwością kąpieli. Nasi strażnicy zabierali nas tam na 1,30 godzinny spacer, czasami z kąpielą w stawie. W każdym razie za każdym razem znosiliśmy kupy martwego drzewa żeby ogrzać nasz pokojowy piecyk. Spacery były również okazją do ucieczek. Z tego powodu strażnicy je czasami zawieszali, ale nigdy nie znieśli całkowicie. Spacerowałem tak 1 lub 2-razy w 1940 roku. Z tej okazji wkładaliśmy zawsze odświętne ubrania, lepsze niż te noszone na co dzień w obozie. Nigdy nie doceniałem spacerów w lesie jak wtedy!

Zwolenia częściowe i przeniesienia jeńców Zwolenia częściowe i przeniesienia jeńców zawsze wywoływały wiele komentarzy. Wyzwalały nadzieję dla tych, których to jeszcze nie dotyczyło (a kiedy przyjdzie moja kolej?). Podchorąży byli traktowani jak oficerowie w armii francuskiej, ale jak podoficerowie w armii niemieckiej. Dlatego na początku września 1940 roku nasz chorąży BOUTELLIER został przeniesiony do obozu chorążych w STARGARDZIE. Z tej okazji wydaliśmy specjalną kolację pożegnalną, z obecnością pułkownika BRETZNERA, by życzyć mu szczęścia. Początek września to również czas przeniesienia do innych obozów starszych lub chorych oficerów. Ponieważ nasi współlokatorzy z 206 pułku wchodziły w skład takiej grupy, po ich odejściu zyskaliśmy dużo wolnego miejsca pozostając w 32 zamiast 48 w pokoju. Pod koniec listopada 1940 roku zwolniono Alzatczyków, bardziej lub mniej chętnych by walczyć u boku Niemców. Nie wiem co się z nimi stało (zostali wcieleni do niemieckiej armii?). Jeśli chodzi o mojego profesora niemieckiego, Alzatczyka, nie skorzy stał on z tej okazji i pozostał w obozie. Tej jesieni opuścili nas też ciężko chorzy, wśród nich pułkownik BRETZNER. Według moich wspomnień wszyscy oficerowie rezerwy byłych kombatantów z 1914/18 również pozostali zwolnieni, jednak nie znajduję na to żadnych oficjalnych dokumentów, poza tymi dotyczącymi chorych. Jeśli zaś chodzi o aktywnych oficerów byłych kombatantów, ci na pewno nie zostali zwolnieni.

Plotki Wiele pogłosek czy plotek krążyło regularnie po obozie, szczególnie na początku, kiedy nie mieliśmy nic innego do roboty. Poruszano wszystkie tematy. Wcześniej wspomniałem historię stołówkarza zciętego toporem! Główne plotki dotyczyły zwolnień częściowych i ucieczek, szczególnie tych niezwykłych. Ja nigdy nie zwracałem większej uwagi na plotki dotyczące zwolnień, prócz tych odnoszących się do sierot narodu, ponieważ wydawało mi się to wiarygodne, że pozwolą dzieciom ofiar wojny 14/18 na powrót do domu. Z czasem plotki przestały być tak ważną częścią obozowego życia.

Ucieczki Zachowałem na koniec tej relacji informacje dotyczące ucieczek, które wraz z częściowymi zwolnieniami były ważnymi wydarzeniami obozowymi, o których się mówiło. Każda ucieczka wzniecała falę komentarzy, dodawano coraz więcej szczegółów! Były to ucieczki pojedyncze lub grupowe, podjęte w oparciu o posiadane materiały bądź wspólne cele kandydatów. Wykorzystywano różne sposoby: Oddalić się od grupy podczas spaceru. Były to ucieczki indywidualne, niezbyt przemyślane, szybko zauważane przez strażników. Zainteresowanie nie mieli szans daleko się oddalić i byli szybko łapani. Ukryć się w pojezdzie ( głównie w hippomobilach) wyjeżdżających z obozu. Również te ucieczki nie były dobrze przygotowane.

Przede wszystkim kopanie tuneli. Ponieważ ziemia była złożona z pisaku zadanie mogło by się wydawać proste: zaczynało się po d barakiem, kopano tunel kilka metrów pod ziemią, który miał wychodzić poza ogrodzenie obozu, w miejscu niewidocznym z wieżyczek strażniczych. Typowy tunel miał 75cm wysokości, 75cm szerokości i 50cm wysokości. Drewnianymi wózkami wywożono piasek; mała rura zapewniała wentylację, oświetlenie ciągnięto z baraku początkowego. Jako górnik uważałem tę metodę za bardzo niebezpieczną, biorąc pod uwagę, że taki tunel musiał mieć około 100metrów długości (a jeśli dach, czyli piasek nad tunelem się zawali za wami?), na szczęście nie doszło nigdy do takich wypadków.

Piasek był gromadzony pod barakiem wyjściowym, w dziurach sanitarnych. Deski pochodziły z pustych łóżek. Uciekinierzy dobrze znający niemiecki mogli starać się dostać do Francji pociągiem. Inni woleli dostać się do ZSRR, względnie bliskiego, jednak nie wiedzieli jak zostaną przyjęci w tym kraju. Dobre przygotowanie wymagało czasu: fałszywe dowody, mapy, busole, pieniądze, ubrania cywilne…. Jeśli można podziwiać pomysłowości i upór uciekinierów pozostawała pewna kwestia etyczna: jakim prawem można było narażać kolegów pozostawianych w obozie na sankcje, które czasami kończyły się tragicznie? W każdym razie wydaję mi się, że łatwiej było usprawiedliwić tych, którzy uciekali by dołączyć do walczących wojsk swojego kraju (np. w Afryce północnej) niż tych, którzy uciekali tylko by wyrwać się z tego miejsca. Było 16 udanych ucieczek pomiędzy naszym przybyciem a falą przeniesień do innych obozów w maju 1942 roku, pierwsze tylko do ZSRR, jednak uciekinierzy szybko zdali sobie sprawę z niegościnności tego kraju. Trzeba dodać , że wielu uciekinierów ponownie znalazło się w Oflagach II D-B i dosłużyło się tu stopnia generalskiego Oczywiście, wiele prób kończyło się niepowodzeniem: złapani uciekinierzy byli wtedy przenoszeni do innego obozu, o surowszej dyscyplinie.

Epilog Oto w szczegółach , może zbyt dokładnych w oczach niektórych czytelników, jak wyglądało moje życie oficera-jeńca wojennego przez 15 miesięcy. Precyzuję, że opowiedziałem moje życie w obozie, a nie życie obozu. Są pewne ważne tematy, których nie poruszyłem, ponieważ nie miały one żadnego powiązania z moim życiem. Zostałem wysłany na urlop od niewoli pod koniec września 1941roku, jako inżynier górnik. Dzięki uśmiechowi losu zostałem zatrudniony przez spółkę kopalni w Courtieres po skończeniu szkoły górniczej, jednak moja służba wojskowa została przedłużona aż do wojny. Zatrudniony w Courtieres w lipcu 1937 roku przybyłem tam dopiero we wrześniu 1941r. Ale jako, że byłem zapisany w kadrach, znalazłem się na liście inżynierów reklamowanych przez spółkę by zapewnić jak najlepsze warunki funkcjonowania francuskich kopalń węgla kamiennego. Jest pewne, że w niewoli znalazło się wielu inżynierów, co wpływało na nieodpowiednie funkcjonowanie eksploatacji.

Podczas negocjacji z niemieckimi władzami, dyrektorzy spółki nawiązali kontakt z rodzinami tych inżynierów-jeńców. Dlatego Pan DELFINE pojawił się u cioci Jeanne i wuja Paula by dowiedzieć się gdzie jestem i wyjaśnić powody jego interwencji. Wyobraźcie sobie radość mojej rodziny!Niektórzy zastanawiali się czy powrót inżynierów na ich stanowiska w kopalniach nie pozwoli na zwiększenie produkcji a więc na dostarczanie większych ilości węgla Niemcom? Moim zdaniem można było równie dobrze powiedzieć, że na tym ewentualnym zwiększeniu skorzystają Francuzi. Ale nie chcę tutaj wchodzić w polemikę i analizować politykę tamtego okresu. Ci, którzy zostali przeniesieni do Oflagu IIB w maju 1942 roku spędzili tam 3 lata. Podczas upadku Niemiec w 1945roku dużo wycierpieli;musieli opuścić obóz pod koniec stycznia i maszerować w zimnie i śniegu średnio przez 2 miesiące. Źle odżywiani, smagani lodowatym wiatrem, zmuszani do pokonywania podrzędnych dróg by nie blokować głównych osi komunikacyjnych zarezerwowanych dla wojsk niemieckich, dotarli na zachód w fatalnym stanie zdrowia.

Początkowa grupa się rozproszyła ze względu na różne okoliczności, wspólna odyseja przekształciła się w indywidualnych włóczęgów, których przejął i zaopiekował się Czerwony Krzyż. Rozumiem, że niektórzy mogli pisać, że codzienne życie w obozie było jak życie burżuazji w porównaniu do piekła powrotu. Niektórzy udali się do ZSRR, ale, jak uciekinierzy z poprzednich lat, ich pielgrzymka okazała się jeszcze gorsza od tej, którą przebyły grupy kierujące się na zachód. Nasz powrót, dla nas uprzywilejowanych urlopem od niewoli, odbywał się koleją, w akceptowalnych warunkach, tym bardziej, że byliśmy szczęśliwi, aż do CHALONS-sur-MARNE, gdzie zostaliśmy zdemobilizowani 25 września. Podczas całej drogi powrotnej byliśmy otoczeni przez Niemców, jednak byli oni dla nas bardziej przewodnikami niż strażnikami bo nie mieliśmy żadnej ochoty uciekać! Dotarliśmy do koszar w ARRAS, potem do BILLY-MONTIGNY do kontyngentu kopalni w Courrieres (Empouy, Pinsard, Boca i ja). Wszystko to pamiętam jak przez mgłę. Jeszcze nie miałem kontaktu z Marie-Jeanne, ciocią Jeanne czy wujem Paulem, ale wszystko się ułoży. To koniec tego co nazywałem ''bolesnym okresem'' mojego życia. Wierzę, że w końcu zacznie się mój ''szczęśliwy okres''.

SCEAUX (Hauts de Seine)-wrzesień 2006r.